NAGRODA POCIESZENIA

Oglądacie czasem teleturnieje albo jakieś konkursy? Ludzie rywalizują ze sobą, walczą o najwyższą stawkę i wygrywają, choć często zdarza się też, że nie wszystko idzie po ich myśli i niestety ich starania kończą się porażką. Wtedy zazwyczaj prowadzący mówi coś w stylu „oj szkoda bardzo, może innym razem los się do pana uśmiechnie, a póki co proszę – masz tu pan kuferek ze słodyczami albo kosz kabanosów„. Czyli typowa nagroda pocieszenia. Żeby nie było tak całkiem smutno.

uid_c4ef13ac8ddf2d94b7f857c4088ae2a01285676404899_width_633_play_0_pos_3_gs_0

W życiu jest podobnie – jeśli nie dostajemy tego, czego chcemy, to przeważnie szukamy jakiegoś zamiennika, który wypełniłby nam tę pustkę i nakarmił zranione ego. To tylko zwykła ludzka potrzeba dowartościowania się, ale czy powinniśmy jej ulegać?
Jeśli w osiągnięcie wyznaczonego sobie celu nie angażowaliśmy emocji, a ambicje, to sprawa jest dość prosta – powkurzamy się trochę na niesprawiedliwość losu, ale ostatecznie na jakiś czas zadowolimy się jakimś mniejszym sukcesem (np. nie dostaliśmy wymarzonej pracy, to zaczniemy od czegoś mniej ambitnego, żeby potem wspiąć się wyżej). Problem zaczyna się, gdy pojawia się zaangażowanie emocjonalne i w tym miejscu chciałabym przejść do tematu, który zamierzam dziś poruszyć – nagroda pocieszenia w sferze uczuciowej.

Przykład teoretyczny: loszka poznaje Adonisa – cud, miód i orzeszki, że aż kolana miękną, a pusia wilgotnieje niczym puszcza amazońska. Rozpoczyna łowy. Wszystko idzie jak po maśle, kwiatki, serduszka i fajerwerki, aż nagle JEB. Adonis na swym białym rumaku spierdala w stronę zachodzącego słońca i tyle go widziała. Co teraz?
Loszka znajduje nowy cel. Może nie jest tak piękny i wspaniały jak pan Adonis, a jego IQ jest na poziomie ziemniaka, ale ma jedną szczególną zaletę – jest dostępny i zajebiście na nią napalony. Tym sposobem nasza bohaterka daje upust swoim potrzebom, dowartościowuje swoje ego i udowadnia sobie, że nie jest takim przegrywem. I niby wszystko byłoby w porządku, gdyby nie moment, kiedy po wszystkim zostaje ze sobą sam na sam i uderza ją poczucie winy pomieszane ze wstrętem. To nie tego chciała, a przed oczami wciąż miała Adonisa. Brzmi znajomo?

Trudno jest pogodzić się ze stratą kogoś bliskiego i często w ramach próby „pocieszenia się” szukamy nowych romansów, byle tylko nie czuć się samotnym i żeby zapomnieć o tamtej osobie. Chcemy zająć czymś swoje myśli, bo tak jest łatwiej, a przynajmniej tak nam się wydaje. Jednak takie desperackie próby dowartościowania się nie są dobre ani dla nas, ani dla osób, które w to angażujemy. Dla nas – bo kiedy po kolejnej upojnej nocy zostajemy sami, uświadamiamy sobie, że tak naprawdę zrobiliśmy to ze smutku, a myślami wciąż jesteśmy przy kimś innym. Dla innych osób – bo możemy trafić na kogoś, kto coś do nas poczuje, a my po prostu go zranimy. Bo tak właśnie wykorzystuje się ludzi, którzy są nagrodą pocieszenia.

da494d58-005c-4443-8cb7-575a438d7f06_20091015011230_Zdrada

Na pewno kiedyś odczuliście to na własnej skórze (chociaż może wy macie jednak więcej szczęścia). Ktoś spotykał się z wami tylko dlatego, że pierwsza opcja nie wypaliła? Byliście planem B?
Ja np. spotykałam się z kimś, kto ciągle cierpiał po stracie swojej ex. Nie wpływało to jakoś źle na nasze relacje, jednak dało się odczuć, że nie jestem do końca tym, czego chciał. Że jednak nadal trochę żyje wspomnieniami. No ale cóż, ostatecznie chyba przynajmniej pomogłam chłopakowi się odbić i wyleczyć po tamtej loszce. Ma już nową i zdaje się, że jest w końcu szczęśliwy.

Samej niestety też zdarzało się postępować w ten sposób. Najbardziej dotkliwie uświadomiłam to sobie na początku tego roku (co jednak pozwoliło mi szybko ogarnąć swoje zachowanie, zanim ktokolwiek na tym ucierpiał). Kręciłam z takim jednym, ale trochę nie pykło, więc uznałam, że trzeba iść odreagować do naszego pubu i wyrwać jakieś dupy na pocieszenie. Tak też zrobiłam, w końcu nie chciałam siedzieć cały wieczór sama – poderwałam jakichś dwóch typów, oni mnie adorowali i od razu +50 do samooceny. Do momentu, aż wróciłam do domu i zaczęłam szykować się do spania.
Poczułam zajebistą pustkę i pogardę dla siebie samej. Wcześniej takie luźne podrywy sprawiały mi przyjemność, a tamtego wieczoru po prostu poczułam się jak śmieć. Tak naprawdę w dupie miałam tamtych typków, myślałam tylko o Nim, trochę chciałam, żeby był zazdrosny. Najzwyczajniej w świecie ich wykorzystałam, żeby poczuć się lepiej.
Dlatego też między innymi podjęłam wtedy decyzję o „przejściu na emeryturę”, żeby nie robić czegoś tylko po to, by się pocieszyć i żeby nie zranić przez to nikogo, kto na to nie zasługuje. No i wciąż myślałam o tamtym. W sumie nadal myślę, ale za późno ogarnęłam swoje uczucia i chyba straciłam coś bezpowrotnie. Przynajmniej nikogo już nie krzywdzę.

Morał z tej historii jest krótki i niektórym znany – nie wyrywaj dup, kiedy jesteś jeszcze zakochany.
Więc moi kochani, niech to będzie dla was przestroga przed szukaniem sobie nagrody pocieszenia w drugim człowieku. Najpierw uporządkujcie swoje uczucia, a dopiero potem szukajcie czegoś nowego.

Adios Bitchachos!
/Sassy