Please, just destruct me. I wouldn’t mind.

Autodestrukcja
– to dobrowolne podejmowanie zachowań niekorzystnych, 
bezpośrednio albo pośrednio zagrażających naszemu zdrowiu lub życiu.

3_n_8_d_1978_01_london
Lubię mieć poczucie, że robię to, na co mam ochotę. Że nikt mi niczego nie dyktuje.
Że mogę mieć co zechcę, jeśli tylko wyciągnę po to rękę. Bo mam władzę nad swoim życiem. A władza to coś, co lubię. Z resztą – kto nie? Korzystam z niej jak tylko mogę, by kierować swoim bytem według własnych standardów, które niekoniecznie pokrywają się z tymi ogólnie przyjętymi, a przeważnie mocno od nich odbiegają.

Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach – nie wszyscy to akceptują. Większość ludzi prawdopodobnie pokręciłaby nosem i wyraziła głęboką dezaprobatę dla mnie, czy moich znajomych. Nie będę przytaczać tu konkretnych postaci czy historii, może kiedyś wydam to w postaci książki [uwaga, podaję tytuł – „Książka, która zrujnuje resztki mojej reputacji” – w Twojej księgarni już za 30 lat!]. Szczerze mówiąc, niepochlebne opinie by mnie nie dziwiły, bo jeszcze kilka lat temu sama miałam zupełnie inne spojrzenie na rzeczywistość. Czy teraz mam lepsze? Może tak, bo czuję, że dostrzegam dużo więcej aspektów życia i moje horyzonty znacznie się poszerzyły, dzięki czemu nie patrzę już na ludzi i to, co robią tak krytycznie, jak dawniej. Wśród dobrych znajomych mam osoby, na które parę lat wcześniej spojrzałabym z pogardą, nazywając je patologią. I wiecie co? Nawet jak robią czasem popierdolone rzeczy, to okazuje się, że nie są złymi ludźmi. Możliwe, że o mnie też teraz ktoś mógłby pomyśleć w ten sposób, patrząc tylko z zewnątrz, ale nie myślę o tym, bo mam świadomość, że robię swoje. Nikomu nic do tego.

tumblr_o48ypuY6u11tui1wbo1_500

Pamiętacie, jak przeszłam na emeryturę? No właśnie. Poszło mi to tak samo, jak Penny Lane (Almost Famous), która też ciągle mówiła, że jest na emeryturze, ale wszyscy wiedzieli, że nie mogłaby rozstać się z rockowym światkiem. Można próbować, ale jeśli naprawdę tym żyjesz, to nigdy to z Ciebie nie wyjdzie. Tak naprawdę, to od tamtego momentu moje życie tylko nabrało większego rozpędu i jeszcze nigdy nie miałam tak zaskakujących i szalonych wakacji. To, co działo się wcześniej, to naprawdę NIC, w porównaniu do tego, co przeżyłyśmy z Foksicami w ciągu ostatnich miesięcy. Najgorsze jest to, że to były tak wspaniałe doświadczenia i zajebiste historie, ale nic z tego nie nadaje się do opowiedzenia przy rodzinnym stole. No cóż – lepiej, żeby mnie nie wydziedziczyli.

almost-famous-penny-lane-retired

No dobrze, pobajdurzyliśmy sobie trochę, a pewnie zastanawiacie się, co na samym początku robi definicja autodestrukcji? Otóż przyglądając się moim skłonnościom i zachowaniom w ciągu ostatniego roku doszłam do wniosku, że większość tego, co robię, prędzej czy później działa na mnie wyniszczająco albo jest dla mnie w jakiś sposób niebezpieczne. Że nieustannie balansuję na bardzo cienkiej lince i robię to, będąc całkowicie świadomą konsekwencji. Co więcej, robię to nie tylko dobrowolnie, mnie wręcz ciągnie, do takich rzeczy. Sama pcham się do ludzi i miejsc, przed którymi zawsze ostrzegali nas rodzice i co ciekawsze – tam czuję się najlepiej. Ciągle igram z ogniem i wiem, że pewnego dnia mogę spłonąć, ale w ogóle mnie to nie martwi. Brnę głębiej w płomienie, bo zdecydowanie bardziej podoba mi się ich żar, niż chłód, w którym umiera większość szarej masy.

Może to nie jest dobre. Już samo słowo „autodestrukcja” ma wydźwięk pejoratywny. W końcu jak niszczenie samego siebie miałoby być czymś pozytywnym? Jednak w tym momencie na myśl przychodzi mi już tak oklepany w internecie, ale świetny cytat: „Destruction is a form of creation”. Bo jednak destrukcja nie prowadzi do całkowitego unicestwienia, prowadzi do stworzenia czegoś nowego, do zmian, które wcale nie muszą być negatywne. Dlatego żyję w przekonaniu, że jeśli nawet niszczę siebie kawałek po kawałku, to na to miejsce powstaje coś lepszego. I tego się trzymam.

break-creation-destruction-donnie-darko-movie-favim-com-234324

Zastanawiam się, czy byłabym w stanie porzucić takie zachowania, ale czasem mam wrażenie, że już się od nich uzależniłam. Brakowałoby mi tej nutki adrenaliny, kiedy wiem, że pakuję się w kłopoty, a przede wszystkim pierdyliarda wspomnień, które powstają z tego w międzyczasie. Także nawet, jeśli przytrafia mi się coś złego, to na jedno takie zdarzenie pojawia się kilkadziesiąt niezapomnianych przygód. Jeśli któregoś dnia mnie to wykończy – przynajmniej robiłam to, co chciałam.

Ciekawi mnie, jakie Wy macie doświadczenia. Wolicie spokojne, stabilne życie, czy szukacie wrażeń? Boicie się próbować, czy uważacie to za głupie? Dajcie znać.

Póki co, have a nice day.
/Sassy

NAGRODA POCIESZENIA

Oglądacie czasem teleturnieje albo jakieś konkursy? Ludzie rywalizują ze sobą, walczą o najwyższą stawkę i wygrywają, choć często zdarza się też, że nie wszystko idzie po ich myśli i niestety ich starania kończą się porażką. Wtedy zazwyczaj prowadzący mówi coś w stylu „oj szkoda bardzo, może innym razem los się do pana uśmiechnie, a póki co proszę – masz tu pan kuferek ze słodyczami albo kosz kabanosów„. Czyli typowa nagroda pocieszenia. Żeby nie było tak całkiem smutno.

uid_c4ef13ac8ddf2d94b7f857c4088ae2a01285676404899_width_633_play_0_pos_3_gs_0

W życiu jest podobnie – jeśli nie dostajemy tego, czego chcemy, to przeważnie szukamy jakiegoś zamiennika, który wypełniłby nam tę pustkę i nakarmił zranione ego. To tylko zwykła ludzka potrzeba dowartościowania się, ale czy powinniśmy jej ulegać?
Jeśli w osiągnięcie wyznaczonego sobie celu nie angażowaliśmy emocji, a ambicje, to sprawa jest dość prosta – powkurzamy się trochę na niesprawiedliwość losu, ale ostatecznie na jakiś czas zadowolimy się jakimś mniejszym sukcesem (np. nie dostaliśmy wymarzonej pracy, to zaczniemy od czegoś mniej ambitnego, żeby potem wspiąć się wyżej). Problem zaczyna się, gdy pojawia się zaangażowanie emocjonalne i w tym miejscu chciałabym przejść do tematu, który zamierzam dziś poruszyć – nagroda pocieszenia w sferze uczuciowej.

Przykład teoretyczny: loszka poznaje Adonisa – cud, miód i orzeszki, że aż kolana miękną, a pusia wilgotnieje niczym puszcza amazońska. Rozpoczyna łowy. Wszystko idzie jak po maśle, kwiatki, serduszka i fajerwerki, aż nagle JEB. Adonis na swym białym rumaku spierdala w stronę zachodzącego słońca i tyle go widziała. Co teraz?
Loszka znajduje nowy cel. Może nie jest tak piękny i wspaniały jak pan Adonis, a jego IQ jest na poziomie ziemniaka, ale ma jedną szczególną zaletę – jest dostępny i zajebiście na nią napalony. Tym sposobem nasza bohaterka daje upust swoim potrzebom, dowartościowuje swoje ego i udowadnia sobie, że nie jest takim przegrywem. I niby wszystko byłoby w porządku, gdyby nie moment, kiedy po wszystkim zostaje ze sobą sam na sam i uderza ją poczucie winy pomieszane ze wstrętem. To nie tego chciała, a przed oczami wciąż miała Adonisa. Brzmi znajomo?

Trudno jest pogodzić się ze stratą kogoś bliskiego i często w ramach próby „pocieszenia się” szukamy nowych romansów, byle tylko nie czuć się samotnym i żeby zapomnieć o tamtej osobie. Chcemy zająć czymś swoje myśli, bo tak jest łatwiej, a przynajmniej tak nam się wydaje. Jednak takie desperackie próby dowartościowania się nie są dobre ani dla nas, ani dla osób, które w to angażujemy. Dla nas – bo kiedy po kolejnej upojnej nocy zostajemy sami, uświadamiamy sobie, że tak naprawdę zrobiliśmy to ze smutku, a myślami wciąż jesteśmy przy kimś innym. Dla innych osób – bo możemy trafić na kogoś, kto coś do nas poczuje, a my po prostu go zranimy. Bo tak właśnie wykorzystuje się ludzi, którzy są nagrodą pocieszenia.

da494d58-005c-4443-8cb7-575a438d7f06_20091015011230_Zdrada

Na pewno kiedyś odczuliście to na własnej skórze (chociaż może wy macie jednak więcej szczęścia). Ktoś spotykał się z wami tylko dlatego, że pierwsza opcja nie wypaliła? Byliście planem B?
Ja np. spotykałam się z kimś, kto ciągle cierpiał po stracie swojej ex. Nie wpływało to jakoś źle na nasze relacje, jednak dało się odczuć, że nie jestem do końca tym, czego chciał. Że jednak nadal trochę żyje wspomnieniami. No ale cóż, ostatecznie chyba przynajmniej pomogłam chłopakowi się odbić i wyleczyć po tamtej loszce. Ma już nową i zdaje się, że jest w końcu szczęśliwy.

Samej niestety też zdarzało się postępować w ten sposób. Najbardziej dotkliwie uświadomiłam to sobie na początku tego roku (co jednak pozwoliło mi szybko ogarnąć swoje zachowanie, zanim ktokolwiek na tym ucierpiał). Kręciłam z takim jednym, ale trochę nie pykło, więc uznałam, że trzeba iść odreagować do naszego pubu i wyrwać jakieś dupy na pocieszenie. Tak też zrobiłam, w końcu nie chciałam siedzieć cały wieczór sama – poderwałam jakichś dwóch typów, oni mnie adorowali i od razu +50 do samooceny. Do momentu, aż wróciłam do domu i zaczęłam szykować się do spania.
Poczułam zajebistą pustkę i pogardę dla siebie samej. Wcześniej takie luźne podrywy sprawiały mi przyjemność, a tamtego wieczoru po prostu poczułam się jak śmieć. Tak naprawdę w dupie miałam tamtych typków, myślałam tylko o Nim, trochę chciałam, żeby był zazdrosny. Najzwyczajniej w świecie ich wykorzystałam, żeby poczuć się lepiej.
Dlatego też między innymi podjęłam wtedy decyzję o „przejściu na emeryturę”, żeby nie robić czegoś tylko po to, by się pocieszyć i żeby nie zranić przez to nikogo, kto na to nie zasługuje. No i wciąż myślałam o tamtym. W sumie nadal myślę, ale za późno ogarnęłam swoje uczucia i chyba straciłam coś bezpowrotnie. Przynajmniej nikogo już nie krzywdzę.

Morał z tej historii jest krótki i niektórym znany – nie wyrywaj dup, kiedy jesteś jeszcze zakochany.
Więc moi kochani, niech to będzie dla was przestroga przed szukaniem sobie nagrody pocieszenia w drugim człowieku. Najpierw uporządkujcie swoje uczucia, a dopiero potem szukajcie czegoś nowego.

Adios Bitchachos!
/Sassy

CZY MASZ HIV? SPRAWDŹ

Tydzień temu zrobiłam test na HIV. Negatywny. Nie, nie było żadnej dzikiej orgii, seksu
z przypadkowymi osobami. Po prostu jestem odpowiedzialna.

Każdy komu o tym opowiedziałam stwierdził, że po co to zrobiłam skoro nie ma potrzeby
i od razu w głowie miał obrazy prostytutek i narkomanów przed oczami. Niewielki odsetek moich znajomych się badał, a tak naprawdę powinni, ale tego nie robią. Czemu?

HIV i AIDS nie jest domeną wyłącznie tzw. „marginesu społecznego”. Każda aktywna seksualnie osoba, która używała igieł w niesterylnych warunkach, miała kontakt z obcą krwią (nawet jako dziecko  rozbitym kolanem) może być zarażona. Czasem warto jednak zbadać się dla pewności nawet mając przekonanie o tym, że nic złego nie wyjdzie.

CO TO HIV, A CO TO AIDS?

interphoto_1334796130

Przede wszystkim HIV nie jest chorobą, tylko wirusem. Będąc zarażonym nie jest się jeszcze osobą chorą. Okres zakażenia może trwać rok, dziesięć lat, a nawet i dwadzieścia zanim się przerodzi w AIDS.

Gdy człowiek zostanie zainfekowany to w organizmie wytwarzają się przeciwciała anty-HIV i właśnie w ten sposób się diagnozuje. Gdy ilość przeciwciał jest niska, oznacza to, że wirus nie namnaża się i nie mutuje, więc nie ma konieczności przyjmowania leków, dopiero gdy zacznie robić się gorzej to zaczyna przyjmować się leki w celu zaprzestania dalszej ekspansji.

Gdy rozpocznie się okres choroby, organizm coraz bardziej obumiera z powodu drastycznego upośledzenia odporności.

JAK SIĘ MOŻNA ZARAZIĆ?

Pewnie wie to każdy – przez spermę, wydzielinę z pochwy, mleko matki i krew. Niestety nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że:

– Seks oralny/analny też może spowodować zakażenie – tak, owszem. Nawet jeśli podczas seksu oralnego nie dojdzie do wytrysku ze strony partnera to w preejakulacie też jest wirus. Największe ryzyko  jest podczas seksu analnego, najmniejsze – oralnego. Jednak ryzyko,to ryzyko.

– Całowanie – przez ślinę nie można się zarazić (trzeba by było wypić pół litra na raz), ale gdy jedna ze stron ma rany na ustach to istnieje taka możliwość

– Nie używajcie niesterylnych igieł, tylko te jednorazowe

– Kobieta chora na HIV może urodzić zdrowe dziecko – jak najbardziej, podczas ciąży należy być pod stałą opieką lekarską i po porodzie nie karmić dziecka piersią, ponieważ w mleku też jest HIV.

JAK WYGLĄDA BADANIE

Badanie na HIV jest darmowe i anonimowe. Należy wykonać je po trzech miesiącach od ostatniego partnera seksualnego, z którym miało się niezabezpieczony kontakt seksualny lub użyło niesterylnych igieł (lub każdym innym podejrzeniu). Dopiero po 12 tygodniach w organizmie wykrywa się przeciwciała, wcześniej wynik nie jest miarodajny.

Nie wiem jak w innych miastach, ale w Warszawie (Chmielna 4) od razu idzie się do gabinetu na konsultację bez rejestracji. Osoba w gabinecie zadaje pytania (nikt tam was nie będzie oceniał) o sposób w jakim można byłoby się ewentualnie zarazić i w zależności od tego dalej przeprowadza wywiad. Następnie podaje się hasło i dostaje kartkę, którą oddaje się następnego dnia w celu odbioru wyniku (tylko osobiście). Potem pobierają krew i następnego dnia można odebrać wynik (czasem nawet tego samego dnia). Do tego w gabinecie są darmowe prezerwatywy dla chętnych.

ALE JA SIĘ BOJĘ

Jeśli masz HIV to masz. To czy zrobisz badanie tego nie zmieni. Jednak wiedza o tym może uchronić Cię przed dalszą ekspansją wirusa, dać dłuższe życie i uchronić Twoich potencjalnych partnerów przed zarażeniem.

HIV w popkulturze

  1. Rent (2005) – film opowiadający historię o grupie artystów chorych na HIV.
    RENT
  2. Kids (1995) – Historia o patologicznej młodzieży lat 90-tych. Główny bohater w celu uniknięcia HIV uprawia seks tylko z dziewicami. A potem się okazuje, że jest chory
    2014-05-19-kid
  3. My dzieci z dworca Zoo (1980) – tego klasyka to chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, ale jeśli ktoś jeszcze nie zna to polecam zarówno film, jak i książkę. Historia oparta na faktach.
    my-dzieci-z-dworca-zoo

TYLKO HOMOSEKSUALIŚCI CHORUJĄ

W latach 80-tych nastąpił był wielki odsetek śmierci ze względu na AIDS zwłaszcza wśród homoseksualistów. Powód był bardzo prosty – nie używali prezerwatyw, bo nie było ryzyka ciąży. Wiedza na temat HIV w tamtym okresie była bardzo niska i nikt nie mówił o tym tak głośno jak teraz. Obecnie ludzie są uświadomieni, ale stereotyp został.

tumblr_static_freddie_mercury_3

 

CIEKAWOSTKI

– wirus HIV pochodzi od małpy (gdy w gimnazjum prowadziłam prezentację na ten temat na lekcji i o tym powiedziałam to mój przyjaciel na całą klasę powiedział „jak człowiek mógł z małpą to zrobić?”  – kc Kuba :*)

– W niektórych afrykańskich plemionach wierzy się, że seks z dziewicą leczy z HIV

– obecnie istnieje duże prawdopodobieństwo, że kiedyś uda się leczyć ludzi z tego wirusa.
Są już pierwsze takie przypadki na świecie

– wirus mutuje dlatego dwie zakażone osoby powinny używać prezerwatyw

PODSUMOWANIE

Badajcie się! Nic to nie kosztuje, a może uratować wasze i waszych partnerów zdrowie.

Anyan.

Nowy początek i koncertowe szaleństwo

Znów trochę nas nie było, ale jednak zawsze wracamy jak bumerang. Co nowego? Nowy start! Nowe porządki i nowe postanowienia. Nowe (choć stare) zasady.

13051508_1073431056028581_6378530143333839668_n2

Ostatnio trochę nam się wszystko popierdoliło, a wariacki rajd, w którym brałyśmy udział przez ostatnie miesiące, z najwyższego punktu zaczął nieubłaganie prowadzić nas na sam dół i nie można było go powstrzymać. Czasem, żeby się na nowo ocknąć, trzeba jakiegoś silnego bodźca, wstrząsu, więc żeby się odbić, musiałyśmy wylądować na dnie. Ale jak mówili w domu Greyjoyów (pozdrawiam fanów GoT) „To, co jest martwe, nie może umrzeć, lecz odradza się twardsze i silniejsze”, więc nie umarłyśmy, a wracamy do żywych. Silniejsze.

Więc co ciekawego miało miejsce, kiedy nas nie było?
10 kwietnia (SMOLEŃSK, KURWA!) obchodziłyśmy nad Wisłą rocznicę naszej znajomości, co oczywiście skończyło się pato-melanżem, którego szczegóły pozostawię jednak owiane tajemnicą, bo były momenty, z których nie jestem dumna. Z tych fajniejszych rzeczy mogę wspomnieć, że poznałyśmy dwójkę zajebistych ziomków glamów, którzy są bardziej spatoleni od nas (czyli jednak się da!) i prawdopodobnie zawitają do naszego towarzystwa na dłużej. Pojebanych ludzi nigdy za wiele, a ci przynajmniej są dowodem, że my nie jesteśmy jeszcze takie złe.

Tak, czy inaczej, można powiedzieć, że tamtej nocy nastąpił jakiś przełom (przynajmniej dla mnie), który kazał mi wziąć się za siebie i wrócić do dawnej formy królowej szmat. I nie chodzi o powrót do starych zwyczajów cotygodniowych podrywów i melanży, bo to już naprawdę mnie nie bawi (po co tracić czas na ludzi, którzy nic nie wnoszą do mojego życia?), chodzi o poczucie władzy. Nad sobą i swoim życiem. Więc guess what – Queen Bitch is back in town.

tumblr_mqd3yh1iy31qahdj4o1_500

Nie po to tyle budowałam siebie, żeby stracić to wszystko przez jakąś formę depresji czy innego gówna. W końcu z jakiegoś powodu zdobyłam swój tytuł, więc ostatecznie wkurwiło mnie, że tak dałam się zmanipulować własnym emocjom i problemom. No bo kurwa – JA będę robić z siebie jakąś ofiarę? JA?! Ni chuja. Mój honor i wybujałe ego mi na to nie pozwalają. Tak więc ostatecznie mój upadek i urażona męska duma zmotywowały mnie do działania. No i oto jestem.

Pierwszym dużym celem było nagranie koncertowe, o którym pisałam w ostatnim poście. Bałam się, że nie podołam takiemu zadaniu, ale – jak się okazało – zupełnie niepotrzebnie. Udało mi się zorganizować mikrofon studyjny (który razem z laptopem rozstawiłam w dogodnym do nagrywania miejscu i przetestowałam jeszcze przed koncertem, dzięki uprzejmości fantastycznego pana akustyka), 4 kamery, zaangażowałam przyjaciół do pomocy w filmowaniu, no i wszystko poszło wspaniale. Wszędzie było mnie pełno i zrobiłam mnóstwo zajebistych ujęć, z których jestem naprawdę dumna. Chłopaki dali czadu i występując pierwszy raz w nowym składzie (mają nowego basistę) rozpierdolili system. Pierwsze nagrania są już zmontowane, więc prawdopodobnie już niedługo będzie można obejrzeć je na fanpejdżu moich misiaków z 1965. Swoją drogą zapraszam na ich kolejny koncert, który odbędzie się w 2 Kołach (link do wydarzenia), bo po 1. czeka was świetna zabawa przy zajebistej muzyce, a po 2. będzie tam można spotkać mnie i resztę Foxy Felines. 😀
Muszę przyznać, że brakowało mi takich sensownych zajęć w życiu, szczególnie, że kiedyś uwielbiałam kręcić filmy i je montować (nawet, jeśli były bardzo amatorskie i banalne), a kiedy teraz do tego wracam i widzę, że mi to wychodzi, to tylko bardziej mnie nakręca do podejmowania dalszych prób. W najbliższym czasie planuję wrócić do malowania ubrań i nauczyć się (W KOŃCU) grać na gitarze. Oby to nie był słomiany zapał.

Bez tytułu

Jakie jest przesłanie tego wpisu? Nie poddawajcie się. Zawsze musi być gorzej, żeby potem było lepiej. Czasem musi być tak fest źle, że każda komórka waszego ciała będzie krzyczeć „dość” i będziecie się czuć, jakbyście przejechali mordą po betonie z prędkością 100km/h przywiązani nogami do ciężarówki, ale ostatecznie zawsze wszystko się ułoży. Czasem sami musicie sobie pomóc, a czasem to ktoś inny wam pomoże. Tak, czy inaczej – będzie dobrze.

Trzymajcie się, kociaki.
/Sassy

KURWA MAĆ

Czasem życie trzeba skomentować dosadnie. Ten wpis nie będzie o niczym konkretnym. Będzie zwykłym podsumowaniem ostatnich kilku tygodni mojej katuszy, czyli konieczności egzystencji na tym żałosnym ziemskim padole. No bo ja pierdolę. (kurwa nawet rymuję z tej złości)

Processed with VSCOcam

Już dałabym radę wytrzymać z nasilającą się depresją oraz z faktem, że jedna z najbliższych mi osób przestała utrzymywać ze mną kontakt w momencie, w którym znalazła pracę, czyli jakieś 6 tygodni temu (właśnie to policzyłam i to straszne, że już tyle się nie widzieliśmy ani nawet normalnie nie rozmawialiśmy). Wytrzymałabym zapierdol na studiach, bo przynajmniej nareszcie robię coś, co ma sens. Ale kurwa. Jak jeszcze dochodzi do tego kłótnia z najlepszym przyjacielem, którego kocham całym sercem, niedojebanie ludzi, którzy nie raczą nawet odpowiedzieć w jakikolwiek sposób na zaproszenie na wyjazd/propozycję spotkania, a do tego wszystkiego rodzice myślą, że ćpam, to można dostać kurwicy.

Wczoraj, gdy robiłam sobie kolację, do kuchni weszła moja matka i zaczęła pytać mnie zupełnie na poważnie, czy niczego nie biorę, bo kiedy 2 dni wcześniej wróciłam do domu z wypadu nad Wisłę, to ponoć wyglądałam na totalnie nakręconą, jak po jakichś prochach. Tamtego dnia wypiłam niecałe 2 piwa, bo jakoś mi nie wchodziły i miałam niefajną akcję z przyjacielem, więc wróciłam do domu. I jak opowiadałam o tym rodzicom, to nie chcieli mi wierzyć, że wypiłam tylko tyle i że nic nie brałam. No i weź tu się obroń człowieku, no przecież nie udowodnię, że tak nie było – musieli by mi zrobić jakieś narkotesty. Dodatkowo meme stwierdziła, że się martwi, bo mam ostatnio jakieś wahania nastrojów – od totalnej złości do wesołkowania i na odwrót w kilka minut. No ja pierdolę, może dlatego, że po kolejnym załamaniu staram się znów nauczyć jak cieszyć się życiem, ale cały otaczający mnie świat postanowił mnie wkurwiać na każdym kroku? Może mam problemy z psychiką? Może za kimś tęsknię? Może ciągle mi coś nie wychodzi? Nieeee Sassy, to głupie, kogo oszukujesz, przecież matka wie, że ćpiesz. Ech.

Postanowiłam zorganizować wyjazd na majówkę dla znajomych. Już od dawna planowałam wspólny wypad na działkę, więc teraz spięłam dupę, pojechałam, wysprzątałam cały dom i przygotowałam już wszystko na majowy przyjazd gości. Pospraszałam ekipę, ba, zrobiłam nawet zajebisty filmik promujący event. I co? I gówno. Ponad połowa nie zechciała nawet słowem odpowiedzieć, czy chcą/nie chcą/chcą ale nie mogą/chcą ale nie wiedzą czy mogą, czy cokolwiek. Bo po co informować mnie o tym wcześniej, równie dobrze mogę przecież pojechać tam sama i siedzieć tak przez 3 dni czekając, aż ktoś się łaskawie pojawi albo nie. A co mi tam. Przecież nic mnie nie kosztuje przygotowanie tego wszystkiego, prawda? Ja jebie.

tumblr_n61mcwqSua1r1arpmo1_1280

Ciągle coś. Ciągle napotykam schody. Odechciewa mi się żyć w takich momentach, bo za cokolwiek bym się nie wzięła, to i tak wiem, że czeka mnie mnóstwo przeszkód do pokonania. Od ponad miesiąca nie mogę skończyć rysunku na zamówienie. Jeszcze NIGDY aż tyle mi to nie zajęło, a to nawet nie jest jakiś duży rysunek. Dobrze, że klientem jest mój zajebisty kumpel, więc jest bardzo wyrozumiały, ale i tak mi głupio.
Za niecałe 2 tygodnie czeka mnie ważna sprawa, bo odbędzie się koncert moich kumpli (nawiasem mówiąc serdecznie zapraszam i polecam – 1965, wydarzenie pod linkiem tutaj), a ja zobowiązałam się nagrać im live’a. Miałam wszystko pięknie zaplanowane, ale mój techniczny postanowił wyjechać akurat wtedy, więc wszystko trzeba było ogarnąć od nowa. Zorganizowałam już sobie w większości sprzęt (w tym profesjonalny mikrofon, z czego jestem bardzo dumna), ale patrząc na ostatnie wydarzenia i trudności, zajebiście się boję, że sobie z tym nie poradzę.

Krótko mówiąc, wszystko sypie mi się na głowę i nawet nie mam weny, żeby napisać porządny wpis, tylko muszę wylewać #gorzkieżale na bloga. No i chuj, no i cześć.

A w dodatku idę 23 kwietnia na wesele i nie mam się w co ubrać.
Kurwa mać.

/Sassy

„Z iloma osobami spałeś?”

Gdyby ktoś powiedział mi rok temu, że napiszę to, co właśnie piszę to bym go chyba wyśmiała. Okazuje się, że jednak niczego w życiu nie można być pewnym.

ca_vaina_burlesque

Jeszcze niedawno sama miałam obsesję na punkcie tego z iloma dziewczynami mój potencjalny chłopak uprawiał seks. Więcej – miałam nawet określoną liczbę byłych partnerek, którą jestem w stanie zaakceptować. Tak. Facet mógł być nieziemsko przystojny, inteligentny, mieć pasję, zdolności ( ͡° ͜ʖ ͡°), ale ja i tak go odrzucałam, bo przekroczył limit, który ustaliłam sobie w swojej chorej głowie. Straszne? Jeszcze jak! Gorsze jest już tylko to, że nie tylko ja miałam takie podejście. Dużo osób nadal trwa w takim przekonaniu. Na szczęście wystarczyło kilka miesięcy, żeby zmienić to w sobie.

PRZYCZYNY

Żeby wyzbyć się tego niedojebania mózgowego należy się zastanawiać czemu się ono pojawiło akurat u nas, a u innych nie.

1.  Niska samoocena – koszmar XXI wieku. Może być to jedna z „chorób” cywilizacyjnych. Nie chodzi tu o to czy faktycznie nam czegoś brakuje. Te słynne „pokazywanie modelek na okładkach gazet” też nie do końca jest winne. Bardziej chodzi o to co rynek nam wmawia. Gdzie się nie obejrzymy, widzimy reklamy jakichś cudownych specyfików, bez których nasze życie nie ma sensu – tabletki odchudzające na wątrobę, podajnik papieru toaletowego, krajalnica do bułek (serio, jest coś takiego). Sprawia to, że cały czas myślimy, że czegoś nam brak i nie umiemy zaakceptować siebie takimi jacy jesteśmy. Samouwielbienie nie jest dobre (no chyba, że jest się mną :3), bo ciągły rozwój jest ważny, ale żyjemy w czasach gdzie wmawia się nam, że mamy problemy, których nie mamy. Polecam chociażby poczytać o sukcesie marki Listerine produkującej płyny do płukania ust. Wymyślili nieistniejącą chorobę – halitozę i zarobili na tym w chuj kasy.

2.  Duchy byłych – kto mnie zna ten wie, że z tym tematem jestem obyta bardzo dobrze. Gdy nasz partner/partnerka nieustannie opowiada o swoich dawnych miłościach i ich życiu erotycznym to nie ma co się dziwić, że potem popadamy w małą obsesję. Żyjemy w ciągłym strachu przed byciem porównywanym, ocenianych – co więcej! Potem każą nam jeszcze tego słuchać.

3.   Bo tak nie wolno – klasyka klasyki. Od dziecka nam się wmawia, że jak idziesz z kimś do łóżka i nie będzie to Twój mąż/żona to jesteś skażony, brudny, toksyczny i gorszy od Czarnobyla. O ile kiedyś tyczyło się do głównie kobiet, to powoli zaczyna się to zmieniać. Sama jestem żywym przykładem takiego podejścia. Serio, bardziej od tego jaki chłopak ma charakter i czym się interesuje zastanawiała mnie liczba wagin, w których ochoczo spędzał czas

4.  Zasady moralne – tu akurat się nie przyczepię aż tak bardzo pod warunkiem, że jest to obopólne. Nie ma nic gorszego jak ktoś kto sam nie próżnował, wymaga cnotliwości od drugiej osoby. Ponownie przywołam przypadek faceta, który miał zasadę, że nie ożeni się z kimś, kto spał z powyżej trzema osobami, gdzie sam miał na koncie kilkanaście. Moja koleżanka sama ma pretensję do swojego chłopaka za to, że nie czekał z dziewictwem na nią, pomimo, że dziewicą dawno przed nim nie była.

I CO Z TYM ZROBIĆ?

Warto się zastanowić czy chcemy spędzić młodość na użalaniu się nad swoim ciężkim losem i wkurwianiu na coś co jest niezależne od nas, czy coś z tym zrobić.

enhanced-buzz-28496-1382637185-15

Kwestie samooceny to coś co wymaga dużego nakładu sił i ciężkiej pracy, ale nie jest niczym niemożliwym. Nikt nas nie pokocha jeśli sami się nie pokochamy. Uważasz się za grubą osobę? To schudnij. Nie satysfakcjonuje Cię Twoje życie? Wyjdź do ludzi, znajdź nową pasję albo zaangażuj się w jakąś aktywność np. znajdź pracę, dołącz do wolontariatu. A co jeśli masz wielki nos, wary obciągary albo odstające uszy i nie stać Cię na operacje plastyczną? I tak nic z tym nie zrobisz, więc po co przejmować i obwiniać się czymś na co nie masz wpływu.
Chill, bro, just chill.

A gdy Twój partner opowiada Ci ciągle o swoich łóżkowych podbojach, to poproś, aby przestał. Czasami ludzie nie mają świadomości, że robią coś co nas drażni, skoro im o tym nie mówimy. Jak nie posłucha tego o co go prosisz to olej dziada.

Warto oddzielić też coś co sami myślimy od tego co każe się nam myśleć. Niejednokrotnie mamy poglądy, których genezy nie znamy. Po prostu tak nam wmówiono i tyle. Gdy coś wywołuje u nas dezaprobatę, dysonans poznawczy i inne nieprzyjemne uczucia to pomyślcie dlaczego tak myślicie, z czego to wynika. Chociażby fakt słynnego ”kobieta co chodzi do łóżka z facetem to dziwka, a facet kozak”. Czemu tak jest? Bo tak. Tak nas uczą od małego rodzice, a naszych rodziców dziadkowie. No i chuj,
no i cześć.

Często narzekają tego typu osoby, że ich partnerzy patrzą przedmiotowo na sprawy seksu, ale prawda jest taka, że nie. To my oceniamy innych na podstawie ich narządów rozrodczych.

Podsumowując – jeśli masz kogoś kto ma bujną przeszłość, ale nie wnosi tego do waszego związku, daje Ci poczucie miłości, szacunku i bycia „tą jedyną osobą” to odpuść. Serio warto ryzykować związek dla takich głupot?

P.S. Wyobraź sobie odwrotną sytuację – poznajesz kogoś wspaniałego, ideał wręcz. Jest wam razem cudownie, myślisz, że będziecie razem do końca życia i wtedy słyszycie pytanie „ilu miałaś partnerów?”. Odpowiadasz i się okazuje, że ta osoba nie chce z Tobą być, bo tak, bo było poczekać.

Anyan.

Jak nie wkurwić znajomych swoim związkiem?

Dziś poruszymy temat ZWIĄZKÓW..
Spokojnie, ja w związku nadal nie jestem, pomimo mojej emerytury. To by było za dużo rewelacji naraz. Ale swoje doświadczenie w tej kwestii mam, jak również doświadczenia z moimi dalszymi bądź bliższymi znajomymi, którzy byli/są w związku.

tumblr_nollkodrvc1u8hb83o1_1280

Zawsze uważałam, że nieważne jak bardzo zakochanym się jest w danej osobie, nie powinno się poświęcać jej całego swojego czasu i życia. Trzeba mieć jakieś swoje oddzielne sprawy, swoje zainteresowania, pasje, znajomych, po prostu swoją własną przestrzeń, żeby zachować zdrowe podejście do związku i naszego otoczenia. Kiedy sama miałam faceta (mówię tu o każdym moim związku), to oczywiście część czasu spędzaliśmy tylko we dwoje, ale taką samą wagę miały dla mnie wspólne spotkania z przyjaciółmi, jak również kompletnie oddzielne, kiedy ja umawiałam się gdzieś z moimi ludźmi, a on ze swoimi. Tak samo mieliśmy jakieś wspólne zajęcia czy zainteresowania, ale oprócz tego każde z nas miało swoje sprawy. Zdrowy układ. Związek to nie jedno ciało, nie jesteście połączeni ze sobą niczym rodzeństwo syjamskie i macie prawo do własnej przestrzeni. Nie jesteście też zobowiązani do pytania partnera o pozwolenie na różne rzeczy (chociaż możecie spytać go o zdanie), bo przecież każde z was jest jednak oddzielną jednostką o własnym rozumie i wolnej woli. No. To tak gwoli wstępu.

Głównym tematem, który chciałam poruszyć, to typy związków, które wkurwiają swoim zachowaniem całe swoje otoczenie (a w każdym razie większość). Wypunktuję je poniżej, a wy sprawdźcie, czy przypadkiem nie mieścicie się w którejś kategorii.

1. SŁODKIE MISIE, ŻABKI, KRÓLICZKI I PUSZKI KURWA PĘPUSZKI

Brzmi znajomo? Kto w życiu nie trafił na taką parkę, ten ma wielkie szczęście. Ten typ uwielbia nadawać sobie wzajemnie urocze (cóż, gusta są różne) przezwiska i używać je co 10 sekund. Spoko, nie mam nic przeciwko, co kto lubi, ALE! Nie obchodzi mnie to do momentu, w którym zaczynacie rzygać tęczą w mojej obecności bądź publicznie (np. na fejsbukowej tablicy). Dosłownie tylko wasza dwójka uważa to za słodkie. Resztę ludzi to zwyczajnie wkurwia i mają w dupie wasze pysie i miliony serduszek. Po co to obnoszenie się? Wszyscy wiemy, że jesteście w związku i to nie czyni was w żaden sposób wyjątkowymi. Calm your tits.

2. WŁADZA SILNĄ RĘKĄ PRZEZ JEDNĄ ZE STRON

To jest bardzo przykry rodzaj związku. Cóż, może niektórzy lubią być kontrolowani i stale pilnowani, nie wiem, kręci ich to, czy coś, ale ogólnie rzecz biorąc dla mnie coś takiego nie powinno mieć racji bytu. Układ, w którym chorobliwa zazdrość i brak zaufania ze strony drugiej połówki powoduje, że odcinasz się od praktycznie całego swojego dotychczasowego środowiska i znajomych, to nie związek, tylko jakieś więzienie. Mój przyjaciel przez jakieś 2 lata nie utrzymywał kontaktu ani ze mną, ani z innymi bliskim osobami, ponieważ dziewczyna mu zabroniła. ZABRONIŁA. A potem wrócił do nas z podkulonym ogonem, bo to zła kobieta była.

3. PAN I PANI X

Ta dwójka będzie się już zachowywać jak dzieciate małżeństwo po 40-stce. Przypadek podobny do poprzedniego, z tym, że tutaj obie strony odcinają się od znajomych. Po prostu w momencie związania się ze sobą przestają mieć czas na inne rzeczy. Istnieją tylko i wyłącznie dla siebie, przyjaciele stają się dla nich nieważni, bo oni mają już własne plany, tylko we dwoje. Mają te plany na najbliższe 30 lat, więc nie łudź się, że uda Ci się z nimi spotkać. Czy to razem, czy osobno.

4. LEPSZY SORT

Uwaga, nadchodzi bomba. Patrzcie wszyscy, bo oto ONA I ON, SĄ W ZWIĄZKU, OMYGY. Ale to jeszcze nie wszystko, oni nie tylko są razem, oni są LEPSI, bo są razem. Teraz nie przełączajcie odbiorników, bo obsypią was milionem informacji na temat swojego związku, tego co razem robią, jedzą, gdzie się ruchają i jakich prezerwatyw używają. Bo przez to są tacy fajni, bo przecież nikt inny nie jest w związku i absolutnie musicie znać teraz każdy szczegół jak to jest. Każdy. Naprawdę. I musicie koniecznie się z nimi spotykać, żeby popatrzeć jak są razem. Ale koniecznie!! Patrzcie!!!

5. DRAMA QUEENS

Ten jeden typ, który zawsze kłóci się na imprezach i tworzy wielką dramę, w którą oczywiście angażuje wszystkich dookoła. Bo nie można wyjść i kulturalnie pokłócić się na osobności. Nie nie, trzeba odwalić pokazówkę i zepsuć wszystkim zabawę. Najlepiej jeszcze stworzyć dwa obozy, które będą bronić każdej ze stron. O tak, więcej atencji proszę.

To 5 najbardziej powszechnych przykładów, które przyszły mi do głowy, choć prawdopodobnie jest ich więcej. Może wy macie jakieś znienawidzone typy? A może sami jesteście w takim wkurwiającym związku? Podzielcie się, my chętnie poczytamy. Póki co, życzę wam miłego wieczoru.

/Sassy

Kobiety pracujące

Dziś podzielę się z wami historią o tym, jak prawie dałam się zrobić w chuja.

Otóż pewnego dnia przychodzę na zajęcia do naszego ZTP gotowa na poligraficzne wyzwania i widzę przed budynkiem moją kumpelę, która cała zdenerwowana jara szluga. Myślę sobie – co się stało? Okazało się, że dostała propozycję pracy, jednak w miejscu, w którym nie każdy chciałby pracować i większość osób by taką propozycją pogardziła. Mnie jednakowoż nie cechuje zbyt wysoka moralność, więc stwierdziłam, że dla mnie spoko i żadna praca nie hańbi. Jako że na rozmowie wstępnej kumpeli zaproponowano, by znalazła sobie do pomocy koleżankę, stwierdziłam, że chętnie się przyłączę – w końcu przydałoby się zarobić parę groszy. Poszłyśmy razem na spotkanie, podczas którego pokazano nam miejsce pracy i wytłumaczono wszystkie szczegóły. Zachwycone nie byłyśmy, ale jednak 20zł brutto za godzinę piechotą nie chodzi, więc uznałyśmy, że yolo i zdecydowałyśmy się na płatny okres próbny.

Tak oto zostałyśmy promotorkami w klubie ze striptizem.

tumblr_ndm0nvxIAe1s07v26o1_500

Na początku brzmiało to całkiem nieźle – praca 3 dni w tygodniu po 6 godzin, jedyne co miałyśmy robić, to zaczepiać mężczyzn wszystkich po kolei i zapraszać ich do klubu. Do tego wypłacana tygodniówka, czyli hajs na bieżąco, a nie dopiero po miesiącu – dla studentek zajebista opcja. Plusem było też to, że nie musiałyśmy pracować w środku klubu, który niezbyt nam się spodobał – wiadomo, przeznaczenie lokalu jest jakie jest, jednak miejsce, w którym kobiety są tak uprzedmiotawiane, nie należy do najprzyjemniejszych. Już po pierwszej wizycie w głównej części klubu trochę nas odrzuciło, ale przynajmniej to nie my miałyśmy tam tańczyć. Niestety już po 3 godzinach pierwszego dnia w pracy okazało się, że praca na zewnątrz ma też swoje minusy. Np. to, że musisz sterczeć na ulicy i zaczepiać przechodniów non-stop, bez względu na pogodę. A tego dnia pogoda była fantastyczna – śnieg z deszczem pizgający dosłownie z każdej strony z prędkością kurwa 500km/h. Dostałyśmy parasolki, które i tak chuja dały i które rozwalały się przy większym podmuchu wiatru. Po 5 godzinach pracy moje palce nawet w rękawiczkach były skostniałe i bolały jak skurwysyn. Nie polecam. Kumpela w pewnym momencie stwierdziła, że ma wyjebane i przestała nawet zapraszać potencjalnych klientów do klubu. Stała tylko pod tą parasolką i czekała aż ten dzień się skończy. Doszłyśmy do wniosku, że do dupy z taką pracą, nawet za dobre pieniądze.

Ale to nie było wszystko.

Stojąc pod tym klubem miałyśmy okazję nawiązać rozmowę z tamtejszymi żulami (zaprzyjaźnionymi z niektórymi pracownikami), co okazało się zbawieniem i uchroniło nas przed popełnieniem wielkiego błędu i zostaniem w tej pracy (o ile wcześniej wystarczająco nie zniechęciłyby nas warunki pogodowe). Po pierwsze, promotorki są cały czas monitorowane przez centralę, co akurat nie jest dziwne, no bo sprawdzają w ten sposób, czy się nie obijamy, ALE – jak powiedział nam Pan Żul – mniej więcej po miesiącu założyliby nam podsłuch. Okeeej, trochę dziwne – czy to nie lekka przesada? Oprócz tego, przez pierwsze 2 tygodnie miałybyśmy spoko, bo dostawałybyśmy wynagrodzenie za godzinę + dodatkowe 20zł za każde zrobione „wejście” (czyli wprowadzenie klienta do klubu). Potem miało być tak samo (a przynajmniej tak nam powiedziano), a tu kolejna niespodzianka – już nie będzie płacone za godzinę, tylko za same „wejścia”. Fajnie, prawda? Cóż, może Pan Żul nie jest najbardziej wiarygodnym źródłem, ale jednak nie miałby interesu w sprzedawaniu nam kitu, tym bardziej, że faktycznie w umowie nie było ani słowa o konkretnym wynagrodzeniu itp. sprawach. Do tego okazało się, że jeśli nie robimy „wejść”, to tancerki nic nie zarabiają, bo mają wynagrodzenie od tańca. Nieciekawy system. Uznałyśmy, ze trzeba stamtąd spierdalać.

tumblr_m4jk1vcwm71r5jnd4o1_1280

W ten sposób przepracowałyśmy jeden dzień i postanowiłyśmy nigdy więcej tam nie wracać. Hajs hajsem, ale jednak takie przekręty serdecznie nam się nie podobają. Co ciekawe, właścicielem owego klubu był nie kto inny, ale człowiek odpowiedzialny za osławione Cocomo (wygooglujcie, jeśli nie wiecie o co chodzi).

No ale cóż – spróbowałyśmy, wypłatę za ten jeden dzień dostałyśmy, no i nara strzała. Jesteśmy teraz bogatsze o nowe doświadczenie i odmrożenia pierwszego stopnia. Życie toczy się dalej.

A jak wyglądały wasze przygody z dorywczą pracą? Ktoś zrobił was w chuja? A może sami mieliście okazję pracować w klubie go-go? Podzielcie się tym z nami w komentarzach.

Rock on
/Sassy

Kumpel z cyckami

Jak zapytamy facetów o ich wymarzoną dziewczynę to większość odpowie, że fajnie jakby grała w gry, jadła w fast-foodach zamiast w wykwintnych restauracjach i nie wstydziła się pokazać mu bez makijażu i w dresie zamiast zrobiona na tip-top. Ogólnie by miała w sobie dużo męskiego pierwiastka pod względem charakteru. Brzmi znajomo?
Chuja. To kłamstwo.

796564d6-3fdd-4d25-a533-d109cccdb541

Gdy moja mama była w ciąży to mój brat uznał, że chce mieć brata Michała. Urodziła się siostra Ania, ale nie przeszkodziło mu to w wychowaniu mnie na swojego młodszego brata. Tak więc dzieciństwo spędzałam z nim aktywnie na graniu w gry komputerowe, oglądaniu pełnych w  przekleństwa filmów i słuchaniu rapu (do tej pory nie może mi wybaczyć za porzucenie go na rzecz metalu \m/ ).

Gdy poszłam do gimnazjum i zaczęły się pierwsze miłostki to zwracano mi uwagę, że jestem dosyć męska w swoim zachowaniu. Nie chodzi mi o tu o udawanie, że jest ze mnie jakaś pozerska gamer-girl (wręcz przeciwnie, jestem chujowa w gry, co najwyżej jestem w stanie przejść całe simsy) czy, że chodzę ujebana sosem ( ͡° ͜ʖ ͡°) przez tydzień w jednej koszulce.
W żadnym wypadku nie byłam też chłopczycą pod względem wyglądu. Malować się zaczęłam już w wieku jedenastu lat i do tej pory lubię ubrać się kobieco i założyć obcasy (nawet jeśli są niewygodne). Chodzi tu bardziej o styl bycia. Moje koleżanki w większości same miały starszych braci, więc wszystkie jeszcze bardziej się nakręcałyśmy. Jestem bezpośrednia, subtelna jak dzwon kościelny, bywam do przesady szczera, lubię proste sytuacje, bardzo dużo przeklinam, mam wyjątkowo czarny humor  i ciężko mi zachować tę „cząstkę tajemnicy” w relacjach damsko-męskich. To nadal brzmi dobrze w teorii, w praktyce już nie jest tak kolorowo.

Pod koniec gimnazjum miałam wielu kolegów i kilka przyjaciółek/koleżanek. Dwóch z moich znajomych często mi wtedy powtarzało, że jestem facetem w damskim ubraniu. Spędzałam z nimi wtedy wiele czasu i pasowała mi taka klasyfikacja. To był jeszcze taki wiek, że posiadanie w swoim otoczeniu osób płci przeciwnej było bardzo pożądane, zwłaszcza wśród dziewczyn, a usłyszenie z ust chłopaka, że traktują Cię jak innego chłopaka było komplementem. No, ale gimnazjum się skończyło, a ja przestałam mieć szesnaście lat
(ale tylko w dowodzie, w sercu nadal jestem hot sixteen). Teraz mam dwadzieścia jeden i niedawno znowu wróciłam do brutalnego świata randek, który nie jest dla mnie łaskawy.

Spotykałam się już z kilkoma chłopakami i za każdym razem mój chłopski charakter okazywał się problemem. Jak się okazuje, jestem zbyt dominująca i bezpośrednia.
Nie umiem być tą bezbronną księżniczką, którą trzeba się zaopiekować (wiecie, że większość moich byłych to pantoflarze do kwadratu?). W walentynki moja randka powiedziała mi:
„Widać, która dziewczyna woli być zabrana do pubu wyglądającego jak speluna na piwo, zamiast wykwintnej restauracji na kolację. Gdy facet czuje, że przy Tobie może poczuć się zbyt swobodnie to widzi w Tobie kumpla z cyckami.”
Postanowiłam wtedy być bardziej damska. Chociaż spróbować. Poszliśmy większą grupą na karaoke i koleżanki mnie instruowały jak mam się zachowywać. Nie udało się i tylko się wkurwiłam, że się sztucznie zachowuje i nie umiem być kobietą.

Potem spotkałam się z innym chłopakiem i uznałam, że będę w 100% sobą – jak ma uciec to niech zrobi to od razu. Zdominowałam go sobą do takiego stopnia, że bał się odezwać przez większość spotkania i tyle go widziałam. (P.S. nigdy nie idźcie na plażę nad Wisłą w obcasach, bo łatwo się wypierdolić, zwłaszcza po alkoholu, been there done that)

Niedawno też byłam na spotkaniu w ciemno z przyjacielem koleżanki. Dostałam propozycję seksu bez zobowiązań, ale kulturalnie przedstawioną, więc doceniam chociaż to.

Nie tylko ja mam ten problem, boryka się z nim wiele dziewczyn i potem słyszymy „jesteś mądra, ładna, a masz takiego pecha w miłości”. To nie tak, że nas nikt nie chce. Sama mam świadomość, że gdybym chciała to bez problemu mogłabym się całować w kuchni na zlewie
z jakimś blondynem, żeby potem zaciągnąć go do pokoju i nie wychodzić z niego do rana, słuchając przez kilka godzin Slayera. Równie dobrze mogłabym się też obściskiwać na łóżku
z wysokim kolegą podczas imprezy.  Niedawno gdy wysłałam koledze swoje zdjęcie przed jedną z moich śmiesznych randek, napisał „brałbym gdybym Cię nie znał” – te słowa oddają wszystko co trzeba. Jeśli jakiś chłopak mnie polubi to do takiego stopnia, że staję się jego instant friendzonem i „ruchanie Ciebie, byłoby jak ruchanie siostry”

Jakiś czas się tym przejmowałam, ale uznałam, że jebać to. Mój książę pokocha mnie taką jaka jestem, a jak się taki nie trafi to widać jestem skazana na wieczną samotność. Anna Freud też nie miała męża, ani dzieci. Przynajmniej na urodziny dostałam różowy wibrator
w kształcie króliczka, więc na brak wrażeń narzekać nie będę…

Swoją drogą ostatnio za zajęciach robiłam kwestionariusz płci psychologicznej IPP Alicji Kuczyńskiej z 1992 , według którego jestem androgyniczna (cechy męskie i żeńskie na równym poziomie). Test można znaleźć w internecie bez problemu, ale jest mocno przestarzały i według niego cechy takie jak „poczucie humoru” to cecha męska

Kiedy nie da się ukryć blizn

Dziś post miała napisać Anyan, ale naćpała się kompotem z maku i tyle ją widziałam. Jest już późno, jest piątek, więc zasięg tego wpisu będzie zajebiście mały, ale co tam. Można coś wrzucić.

tumblr_nw0co3hE4i1ub8a6to1_1280

Godzina 22:22. Siedzę w swoim pokoju, kończę kolejne piwo, którym popijałam własnoręcznie zrobioną pizzę i piątego szluga w ciągu tych 5 godzin samotności. W tle leci Sonata Księżycowa. Słyszałam tę melodię już tyle razy, a nie wiedziałam jak się nazywa, chociaż ją uwielbiam. Jest przepiękna. Kojarzy mi się ze śmiercią, z bólem, z zadumą. Jest idealna. Choć nie słucham muzyki klasycznej na co dzień, to są utwory, które mną poruszają i to jest jeden z nich.

Naszło mnie na rozmyślania i zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem, nad sobą, nad tym, jak wiele znaczą dla mnie niektórzy ludzie i jak mało ja znaczę dla części z nich. Znacie to uczucie, kiedy staracie dać z siebie jak najwięcej i żyjecie w przekonaniu, że inni to docenią, że w ten sposób umocnicie z kimś więzi, a w pewnym momencie okazuje się, że to tylko ułuda, że jesteście po prostu naiwni myśląc w ten sposób? Ja byłam naiwna kilka razy i za każdym razem obiecywałam sobie, że nie będę popełniać tego samego błędu, ale życie to życie. Musiałabym chyba nie ufać nikomu, kogo spotykam na swojej drodze, żeby się przed tym uchronić, a jestem zbyt otwartą osobą, żeby zamykać się aż tak. Co prawda nie uzewnętrzniam się przed każdym nowym znajomym i naprawdę dobrze znają mnie tylko niektórzy, ale wciąż wierzę w ludzi i wierzę, że mają dobre intencje. Być może to mój główny błąd.

W towarzystwie uchodzę za (może zbyt) pewną siebie, wygadaną flirciarę z przerośniętym ego (to akurat trochę prawda), która lubi się upijać, tańczyć na stole i ma wyjebane na konsekwencje, ale mam też swoją ciemną stronę, o której wiedzą tylko moi przyjaciele. A w każdym razie osoby, które uważam za przyjaciół. Niewiele osób wie, że zmagam się z problemami, które siedzą głęboko w mojej głowie i że obraz siebie, który buduję publicznie jest coraz częściej zbroją, która chroni mnie przed światem. Niewiele osób wie, bo niestety takie tematy są zbyt często traktowane jako tabu. Ludzie nie chcą wiedzieć, bo to dla nich za trudne. Bo wolą żyć w przekonaniu, że takie problemy nie mają miejsca i wolą akceptować tylko tę „lepszą” część osoby, którą znają. Z tą drugą nie chcą mieć do czynienia. Może nie powinnam o tym pisać i być może spłynie na mnie fala hejtu, ale, drogie misie pysie, takie rzeczy mają miejsce i nie ma co udawać, że tak nie jest. Przyjaźnię/przyjaźniłam się z kilkoma osobami, które zmagały się z różnymi problemami psychicznymi (depresja, myśli samobójcze, samookaleczanie się, borderline itp.) i każda z nich mówiła mi, że jest osamotniona, bo ludzie od nich odchodzili, bo nie rozumieli ich zachowania i nie chcieli go zrozumieć, bo patrzyli na nie przez pryzmat osoby zdrowej. Brakowało im empatii i rozeznania w tym temacie. A odwrócenie się od kogoś takiego to najgorsze, co można zrobić.

Chciałabym, żeby więcej mówiło się na ten temat, ale w sposób profesjonalny. Żeby eksperci publikowali artykuły o zaburzeniach psychicznych, żeby mówili o tym w mediach, żeby uświadamiać społeczeństwo. Nie, żeby internety pełne były zdjęć podciętych żył, samobójczych listów i postów wyśmiewających „atencyjne kurwy”, które sprawiają, że termin depresji chociażby jest nadużywany do określenia chwilowego dołka i sprowadzany do błahego problemu, przez co osoby naprawdę cierpiące z tego powodu są traktowane lekceważąco i nieraz diagnozowane zbyt późno. Chciałabym żyć w świecie, w którym ludzie nie muszą ukrywać, że coś jest nie tak, w obawie przed wyśmianiem bądź zignorowaniem.

Co WY możecie zrobić, jeśli ktoś z waszych przyjaciół zmaga się z podobnymi problemami?
Poniżej przedstawiam mały poradnik:

  • NIE IGNORUJCIE tej osoby. Nawet jeśli nie mówi tego wprost (a prawdopodobnie nie powie), to potrzebuje waszego wsparcia. Nie chodzi o to, by się nad nią użalać czy mówić rzeczy w stylu „będzie dobrze” albo „pomyśl, że inni mają gorsze problemy” (serio, to tylko pogarsza sprawę), tylko o to, żeby po prostu być obok. Spotkać się, obejrzeć razem film, pogadać o głupotach albo zwyczajnie posiedzieć razem i pomilczeć. To wiele znaczy.
  • Okazujcie zainteresowanie i cieszcie się z jej małych sukcesów. Ekscytujcie się tym, czym ona się ekscytuje, nawet jeśli to nie wasza broszka. To właściwie punkt, który powinien spełniać każdy przyjaciel, bez względu na okoliczności. Nic tak nie przygnębia, jak totalna obojętność na ważne dla nas rzeczy ze strony osoby, na której nam zależy.
  • Nie traktujcie swojego przyjaciela jak wariata. Poczytajcie na temat jego zaburzeń i spróbujcie zrozumieć jego zachowanie. Spytajcie o to, jak się czuje i dlaczego, poproście o pomoc w zrozumieniu jego problemu.
  • Przytulajcie mocno. Długie przytulanie wyzwala hormony szczęścia i sprawia, że przytulana osoba czuje się dla kogoś ważna.
  • Zapewnijcie tę osobę o tym, że jej nie opuścicie i że jej problemy nie czynią jej bezwartościowej. Osoby chore często boją się, że są zbyt dużym ciężarem dla innych i przez to zostaną same.
  • Często możecie usłyszeć od tej osoby, że jest do niczego, że nikomu na niej nie zależy, że jest wrakiem itd. Zapewnijcie ją, że tak nie jest i jako argumenty przedstawcie jej zalety i to, za co ją lubicie.
  • Nie dawajcie rad, chyba że wyraźnie o to poprosi. Nie mówcie rzeczy w stylu „powinnaś/powinieneś porozmawiać ze specjalistą, brać jakieś leki..” etc. Doskonale o tym wie i to ostatnie, o czym chce usłyszeć.
  • Teksty w stylu „nie chcę cię martwić”, „to nieważne”, „przepraszam za moje wywody” to klasyki, które wynikają z tego, że ciężko mówić o swoich problemach i dana osoba ma wrażenie, że zamęcza tym swojego rozmówcę i nie zasługuje na jego uwagę, lub – co gorsza – sprawi, że zniechęci go do siebie. Nie pozwólcie jej tak myśleć.
  • Nie zniechęcajcie się, jeśli wasze wsparcie nie daje widocznych efektów. Depresja czy inne zaburzenia to nie katar, nie znikną w kilka dni. Osoby chore wiedzą, że czasem ciężko dać sobie z nimi radę, ale jeśli widzą, że się staracie i wam zależy, to naprawdę wiele dla nich znaczy.

Nie jestem specjalistą ani żadnym lekarzem, ale powiedzmy, że czerpię z doświadczeń swoich i innych. Mam nadzieję, że powyższe punkty pomogą wam w relacjach z innymi ludźmi i choć trochę otworzą oczy na problem depresji.

Bądźcie silni.

/Sassy