Kobiety pracujące

Dziś podzielę się z wami historią o tym, jak prawie dałam się zrobić w chuja.

Otóż pewnego dnia przychodzę na zajęcia do naszego ZTP gotowa na poligraficzne wyzwania i widzę przed budynkiem moją kumpelę, która cała zdenerwowana jara szluga. Myślę sobie – co się stało? Okazało się, że dostała propozycję pracy, jednak w miejscu, w którym nie każdy chciałby pracować i większość osób by taką propozycją pogardziła. Mnie jednakowoż nie cechuje zbyt wysoka moralność, więc stwierdziłam, że dla mnie spoko i żadna praca nie hańbi. Jako że na rozmowie wstępnej kumpeli zaproponowano, by znalazła sobie do pomocy koleżankę, stwierdziłam, że chętnie się przyłączę – w końcu przydałoby się zarobić parę groszy. Poszłyśmy razem na spotkanie, podczas którego pokazano nam miejsce pracy i wytłumaczono wszystkie szczegóły. Zachwycone nie byłyśmy, ale jednak 20zł brutto za godzinę piechotą nie chodzi, więc uznałyśmy, że yolo i zdecydowałyśmy się na płatny okres próbny.

Tak oto zostałyśmy promotorkami w klubie ze striptizem.

tumblr_ndm0nvxIAe1s07v26o1_500

Na początku brzmiało to całkiem nieźle – praca 3 dni w tygodniu po 6 godzin, jedyne co miałyśmy robić, to zaczepiać mężczyzn wszystkich po kolei i zapraszać ich do klubu. Do tego wypłacana tygodniówka, czyli hajs na bieżąco, a nie dopiero po miesiącu – dla studentek zajebista opcja. Plusem było też to, że nie musiałyśmy pracować w środku klubu, który niezbyt nam się spodobał – wiadomo, przeznaczenie lokalu jest jakie jest, jednak miejsce, w którym kobiety są tak uprzedmiotawiane, nie należy do najprzyjemniejszych. Już po pierwszej wizycie w głównej części klubu trochę nas odrzuciło, ale przynajmniej to nie my miałyśmy tam tańczyć. Niestety już po 3 godzinach pierwszego dnia w pracy okazało się, że praca na zewnątrz ma też swoje minusy. Np. to, że musisz sterczeć na ulicy i zaczepiać przechodniów non-stop, bez względu na pogodę. A tego dnia pogoda była fantastyczna – śnieg z deszczem pizgający dosłownie z każdej strony z prędkością kurwa 500km/h. Dostałyśmy parasolki, które i tak chuja dały i które rozwalały się przy większym podmuchu wiatru. Po 5 godzinach pracy moje palce nawet w rękawiczkach były skostniałe i bolały jak skurwysyn. Nie polecam. Kumpela w pewnym momencie stwierdziła, że ma wyjebane i przestała nawet zapraszać potencjalnych klientów do klubu. Stała tylko pod tą parasolką i czekała aż ten dzień się skończy. Doszłyśmy do wniosku, że do dupy z taką pracą, nawet za dobre pieniądze.

Ale to nie było wszystko.

Stojąc pod tym klubem miałyśmy okazję nawiązać rozmowę z tamtejszymi żulami (zaprzyjaźnionymi z niektórymi pracownikami), co okazało się zbawieniem i uchroniło nas przed popełnieniem wielkiego błędu i zostaniem w tej pracy (o ile wcześniej wystarczająco nie zniechęciłyby nas warunki pogodowe). Po pierwsze, promotorki są cały czas monitorowane przez centralę, co akurat nie jest dziwne, no bo sprawdzają w ten sposób, czy się nie obijamy, ALE – jak powiedział nam Pan Żul – mniej więcej po miesiącu założyliby nam podsłuch. Okeeej, trochę dziwne – czy to nie lekka przesada? Oprócz tego, przez pierwsze 2 tygodnie miałybyśmy spoko, bo dostawałybyśmy wynagrodzenie za godzinę + dodatkowe 20zł za każde zrobione „wejście” (czyli wprowadzenie klienta do klubu). Potem miało być tak samo (a przynajmniej tak nam powiedziano), a tu kolejna niespodzianka – już nie będzie płacone za godzinę, tylko za same „wejścia”. Fajnie, prawda? Cóż, może Pan Żul nie jest najbardziej wiarygodnym źródłem, ale jednak nie miałby interesu w sprzedawaniu nam kitu, tym bardziej, że faktycznie w umowie nie było ani słowa o konkretnym wynagrodzeniu itp. sprawach. Do tego okazało się, że jeśli nie robimy „wejść”, to tancerki nic nie zarabiają, bo mają wynagrodzenie od tańca. Nieciekawy system. Uznałyśmy, ze trzeba stamtąd spierdalać.

tumblr_m4jk1vcwm71r5jnd4o1_1280

W ten sposób przepracowałyśmy jeden dzień i postanowiłyśmy nigdy więcej tam nie wracać. Hajs hajsem, ale jednak takie przekręty serdecznie nam się nie podobają. Co ciekawe, właścicielem owego klubu był nie kto inny, ale człowiek odpowiedzialny za osławione Cocomo (wygooglujcie, jeśli nie wiecie o co chodzi).

No ale cóż – spróbowałyśmy, wypłatę za ten jeden dzień dostałyśmy, no i nara strzała. Jesteśmy teraz bogatsze o nowe doświadczenie i odmrożenia pierwszego stopnia. Życie toczy się dalej.

A jak wyglądały wasze przygody z dorywczą pracą? Ktoś zrobił was w chuja? A może sami mieliście okazję pracować w klubie go-go? Podzielcie się tym z nami w komentarzach.

Rock on
/Sassy