MÓJ PIERWSZY RAZ NA WOODSTOCKU

Ciężko samej mi w to uwierzyć, a nawet wstyd się przyznać, ale dopiero w wieku 21 lat pojechałam po raz pierwszy na Woodstock. Przeżywszy wiele różnych życiowych zawirowań, które uniemożliwiały mi uczynienie tego, uznałam, że 2016 rok będzie rokiem, w którym stracę w końcu swoje Kostrzynowe dziewictwo. Zapakowana w milion toreb, ubrana w glany i ze słomianym kapeluszem na głowie, zostałam odprowadzona przez drżącą o moje życie mamę na dworzec gdzie czekali na mnie już  przyjaciele.

13592730_1123740880997598_6250341665359102865_n

Miałam świadomość tego, że pociąg Woodstockowy to coś co zdecydowanie się różni  od normalnych przejazdów, dlatego nie zdziwiłam się gdy kolega wyśmiał mnie w momencie gdy powiedziałam, żebyśmy zapalili sobie ostatni raz, bo w pociągu będzie ciężko, chyba, że w kiblu. Ta.

Duże wrażenie może robić to ile ludzi jest w stanie pomieścić ten pojazd, chociaż to i tak jest nic w porównaniu z powrotnym (nie polecam jechać w godzinach porannych). Już po kilkunastu minutach jazdy ktoś nacisnął hamulec awaryjny, a dźwięki tłuczonych butelek dobiegały zewsząd. Jedną z rzeczy, których nie można odmówić współpasażerom była chęć dzielenia się alkoholem i innymi używkami  ( ͡° ͜ʖ ͡°) jakie mieli w posiadaniu. Wyjątek stanowią papierosy – tym się nikt nie dzieli. No chyba, że masz szczęście jak my.

14469331_1192173287487690_1387784759_n.jpg

Po ponad 7 godzinach podróży pełnych atrakcji, których we względów cenzuralnych i ochrony moralności (co?) ludzi postronnych nie mogę przytoczyć, dotarliśmy. Zniszczeni, pijani, brudni i śpiący i z kutasem na ręku.

14509369_1192168924154793_1053503016_n

Po przetransportowaniu się busem na pole festiwalu, rozbiłyśmy namiot na terenie #kurwamojepole i szybko pobiegłyśmy pod ogólnodostępne prysznice, z których zawsze leci zimna jak Izabela Łęcka woda. Na brak towarzystwa przynajmniej nie można tam narzekać, bo dookoła wszędzie są ludzie. Dla bardziej wymagających dostępne są luksusowe prysznice z ciepłą wodą, do których kolejkę liczyć należy w kilometrach .

14518424_1058432927597318_421228691_n.jpg

Po odespaniu podróżniczej imprezy sprzed kilku godzin, zaczęłyśmy przechadzać się po terenie. Byłyśmy 2 dni przed rozpoczęciem koncertów, więc dopiero co rozstawiano scenie i nie było jeszcze zbyt wielu ludzi, ale najlepsze miejsce do rozbicia były już pozajmowane.

13620390_10205385214789990_564774389864516760_n

Przez pięć dni życia w namiocie i żywienia się bułkami  z serem z Lidla (podziwiam wspaniałą logistykę, która sprawia, że nie ma tam kolejek), które popijałam piwem zamiast herbaty (wbrew pozorom wcale nie tak łatwo się upić na Woodstocku, człowiek chyba ma wtedy większą wytrzymałość z góry) spotkało mnie wiele fantastycznych przygód i poznałam dziesiątki nowych ludzi.

To było jedno z najlepszych wydarzeń w moim życiu. Nigdy nie czułam się w żadnym miejscu bezpieczniej pomimo prawie całkowitego braku kontroli (fakt – w tym roku wprowadzono wiele przepisów). W telewizji huczało od tego, że było +900 przestępstw. Jak na imprezę gdzie są setki tysięcy ludzi to wybitnie mało. W każdym miejscu  i o każdym czasie znajdą się ludzie, który zrobią coś złego, a Woodstock to miejsce gdzie o każdej porze dnia i nocy można czuć, że nic złego się nie stanie. W razie co zawsze ktoś pomoże. Pamiętam jak jednego dnia próbowałam znaleźć zapalniczkę i odpalić papierosa i nagle ktoś do mnie przybiegł z tłumu, żeby mi pożyczyć. Tak po prostu.  Idąc sobie po polu wszyscy się do siebie uśmiechają, przybijają piątki, przytulają. Przyjeżdżają nawet rodziny z dziećmi. Nie trzeba być wiecznie pięknie umalowanym i w najlepszych ubraniach – ja tutaj rozpoczęłam romans z moim chłopakiem będąc bez makijażu i obszernej bluzie Slayera – teraz przynajmniej wiem, że w gorszej wersji mnie już nie zobaczy.

13690768_1128157397222613_9167838184602951378_n

Oprócz koncertów jest mnóstwo innych atrakcji. Są różnego rodzaju pokazy, warsztaty, wykłady, parady. Nieprawdą jest, że jedyne co można robić to walić jabole w lesie i ruchać w krzakach – chyba, że ktoś lubi, wtedy można.  Poza tym lepszego jedzenia za taką cenę, niż u Kryszny to nie dostaniecie na Woodstocku. Moje kubki smakowe miały orgazm już przy pierwszym kęsie pomimo mało zachęcającego wyglądu potrawy.

Podsumowując  – ku rozczarowaniu mojej rodziny, która liczyła, że mi się nie spodoba, spodobało i będę jeździła nadal.

KILKA PRAKTYCZNYCH PORAD:

– Duuuuużo żelu antybakteryjnego.

– Chusteczki do higieny intymnej to wspaniały płyn do demakijażu i przenośny prysznic.

– Jeśli myślicie, że nie spotkacie kogoś kogo nie chcecie, bo przecież tam jest dużo ludzi i mała szansa na to, to się mylicie.

– Metalowy kubeczek to wspaniały kubek nie tylko na alkohol, ale i przyrząd do mycia zębów, o ile je myjecie.

– Worki na śmieci to dobre zabezpieczenie ubrań przed wilgocią.

– Masz pierdolnik w namiocie? Dobrze. Przynajmniej trudniej będzie Cię w razie czego okraść jak zostawisz samotnie namiot.

– Gdy stan twojej świadomości nie pozwala ci na zlokalizowanie namiotu, znajdź punkt naprowadzający. U nas był to brudny, czerwony koc w połowie drogi.

– Pidżamki pajacyki są fajne i ciepłe.

– Gdy brakuje Ci śledzi do namiotu, napij się z sąsiadami obok wódki, wtedy na pewno pożyczą.

– Gdy Ci zimno w nocy, a jesteś samotnym przegrywem to poocieraj się o dupę koleżanki na łyżeczki w nocy.

– Latarka czołówka to dobry żyrandol.

– Wycieraj po sobie materace/śpiwory itp. dla uszanowana współlokatorów ( ͡° ͜ʖ ͡°).

– Gdy idziesz hehe spać do cudzego namiotu to upewnij się, że druga osoba ma coś ciepłego do przykrycia, bo serio jest zimno w nocy.

– Nie rozszerzaj świadomości z nieznajomymi, chyba lubisz gdy rzeczywistość staje się bardziej kreatywna. Jest szansa na znalezienie miłości życia.

13718655_1130335663671453_1721016303540659054_n

Anyan.

Pierwsza video-relacja z naszego ostatniego piątku w RnR

Skrót tego, co się działo. Jeśli chcecie wiedzieć więcej, to zapraszamy w przyszły piątek!

Wpadnijcie, a nie pożałujecie. Będziemy rozdawać autografy!

/Sassy

Znajomość z internetu?

Okej loszki i loszardy, dziś mój monolog dotyczyć będzie ciekawej apki z której pewnie większość z Was już miała przyjemność (bądź nie?) skorzystać. O czym myślę? O Tinderze oczywiście. Na stronie głównej dotyczącej tej apki czytamy krótki opis jej przeznaczenia: „Tinder is how people meet. It’s like real life, but better”*. Co ja na to?

Moja przygoda z Tinderem zaczęła się jakieś 2 lata temu, kiedy to pierwszy raz go zainstalowałam. Zdjęcia dałam, opis jakiś byle jaki (już nawet go nie pamiętam) ale był. No i zaczęłam się bawić. Lajkowałam wszystkich, moja selekcja polegała tylko na ‚nie jest dresem? Nada się’. Z kilkoma chłopakami popisałam dłużej, z jednym nawet miałam się spotkać ale oczywiście wszystko zdechło i do spotkania nie doszło. Zniechęcona, znalazłam chłopaka w prawdziwym świecie, a Tinder trafił do kosza. Jakiś czas temu wróciłam do niego, zmieniłam opis i wprowadziłam większą selekcję w wyborze. Przede wszystkim: zaczęłam czytać opisy. Stwierdziłam, że facet który nie potrafi wykrzesać z siebie dwóch zdań mających na celu zaciekawienie mnie sobą, to nie jest wart ruchu mojego palca.

Tym sposobem pisałam z kilkudziesięcioma osobnikami. Dobranych par miałam kilkakrotnie więcej ale odrzucałam z miejsca wiadomości typu ‚co tam?’, ‚co słychać?’ uważając je za mało interesujący sposób rozpoczęcia rozmowy zwłaszcza, kiedy mój opis był na tyle rozbudowany, że można było mi zadać kilkanaście różnych pytań.

No więc z tymi kilkudziesięcioma szczęśliwcami rozmowa kończyła się po dniu, czasem trzech. Najwytrwalszych nagrodziłam spotkaniem z moją osobą. Pierwszy wywołał u mnie ochotę ucieczki już po 30 minutach, kiedy to zaczął wypytywać o mój ideał mężczyzny. Udało mi się z tego wykręcić i w drodze powrotnej do domu w autobusie weszłam na Tindera, gdzie czekało zapytanie od drugiego czy piwo, stwierdziłam, dobra, yolo. Ten już był lepszy, miło się gadało, wszystko fajnie ale już się więcej nie odezwał. Z trzecim spotkałam się na kawę. Niby przystojny i wydawało się, że mądry, a musiałam strasznie go za język ciągnąć żeby było o czym rozmawiać, za dużo zachodu. Czwarty wziął mnie na ciastko (nie, takiej pozycji w kamasutrze nie ma, a mogłaby być) i też był całkiem spoko ale czegoś mu brakowało. Pisałam z nim jeszcze kilka dni ale jakoś to zdechło. Piąty – porażka totalna, spotkałam się z nim chyba z rozpędu… Za to szósty okazał się najbardziej interesujący z całej grupki, nadal z nim gadam i się spotykamy.

Podsumowując moją przygodę:

Pomyleńców chcących wąchać moje skarpety nie spotkałam, ze 153 par poznałam jednego ogarniętego faceta. Wypiłam 5 piw, 2 herbaty, 1 kawę, 1 wino. Zjadłam 1 ciacho, 1 pizzę.

Można spotkać ludzi nadających się do socjalnych interakcji na takich cudach jak Tinder czy inne tego typu sprawy. Pytanie czy chcecie.

Jak odnoszę się do opisu apki przez jej twórców? Real life is better.

I pamiętajcie, jeśli już umówicie się z kimś obcym na spotkanie ZAWSZE powiedzcie gdzie będziecie przyjaciółce i poproście żeby po godzinie-półtorej do Was zadzwoniła. Jak spotkanie źle będzie szło zawsze macie wymówkę, że musicie wrócić, bo coś się stało.

Buźki misie

Wasza C.

*(źródło: strona główna Tindera)

tumblr_l88elbTfev1qzr7ibo1_500

Elo Szmaty

Jak na prawilne szmaciska przystało, pierwszy post publikujemy na kacu, po jednym z najlepszych melanży, jakie dane nam było zaszczycić swoją obecnością (i którego – nieskromnie mówiąc – byłyśmy inicjatorkami). Prawdopodobnie kiedyś go tu opiszemy w mniejszym bądź większym stopniu, ale na razie przejdźmy do najważniejszej kwestii tego wpisu, a mianowicie: o co tu w ogóle chodzi?
Otóż pewnego pięknego dnia, podczas jednej z wielu domówek, dwie urodziwe loszki poznały trzecią, równie urodziwą loszkę, co zaowocowało piękną patologiczną przyjaźnią opartą na miłości do papieża, alkoholu i niesmacznych żartów. Połączyło je jednak coś jeszcze bardziej szczególnego, a mianowicie wrodzone bycie szmatą. Tutaj należy zaznaczyć, że termin „szmata” został przez nas oswojony i nie jest w żadnym stopniu pejoratywny. Nawet więcej – bycie szmatą oznacza dla nas bycie pewną siebie, niezależną kobietą, która wie, czego chce i sięga po to nie zważając na konsekwencje. Jest boginią, która u swoich stóp ma zarówno mężczyzn, jak i kobiety (bo czemu miałaby się ograniczać?). Na pierwszym miejscu stawia siebie i nie potrzebuje niczyjej aprobaty. Dzisiejsza Szmata detronizuje Zołzę.
Tak oto owe trzy Gracje wkroczyły na wspólną ścieżkę szmaciurstwa, która uczyniła ich życie szaloną przejażdżką rollercoasterem. No i postanowiły zacząć o tym pisać.
W ten sposób zrodził się ten wspaniały blog o jakże wdzięcznej nazwie „Foxy Felines”. Czemu akurat takiej? Inspiracją była dla nas piosenka zespołu The Pink Slips z piękną Grace McKagan na wokalu. Uznałyśmy, że pasuje idealnie.

To chyba wszystko, co musicie wiedzieć na początek. Miłego czytania! :3

/Sassy